Salzkammergut Trophy i droga do nieba
Źródło: Paulina Capanda
14 Jul 2015 20:04
tagi:
Gomola, Salzkammergut Trophy, Austria, Bad Goisern
RSS Wyślij e-mail Drukuj
11 lipca wiele dróg poprowadziło pasjonatów kolarstwa do Austrii, gdzie odbyła się kultowa już impreza - Salzkammergut Trophy. Region, w jakim się odbywa, został wpisany na światową listę UNESCO jako "krajobraz kulturowy Hallstatt Dachstein Salzkammergut” i wraz z istną perełką, wioską Hallstatt, przyciąga co roku rzesze turystów. Możecie więc sobie wyobrazić, co może wyjść z połączenia tak pięknego miejsca, z tak genialną imprezą z wieloletnimi tradycjami, które powodują, że jest to na pewno absolutne „must be” wszystkich, którzy kochają góry i MTB. Nie planowałam tego startu, podjęłam wyzwanie przez „przypadek” i żeby było zabawniej, podczas trwania MTB Trophy w Istebnej, gdy na kilku wyczerpujących kilometrach wspólnej jazdy, Tomek próbował przekonać mnie, że „jeżdżenie po Alpach jest super!”.

Te słowa w tych okolicznościach nie wydawały się być bardzo zachęcające, miało być jeszcze wyżej i jeszcze trudniej niż w Beskidach. Ostatecznie wpisałam ten wyjazd w kalendarz i pewne jest jedno, była to zdecydowanie impreza tego sezonu!

opis

W tym roku w Salzkammergut wzięło udział ponad 5000 zawodników z 45 krajów, którzy mieli do wyboru 7 dystansów - od 22 km i prawie 700m przewyższenia zaczynając, na 211 km z 7119 m w górę (!) kończąc. Pomiędzy nimi kilka dystansów pośrednich - każdy mógł wybrać coś odpowiedniego dla siebie. Ja zdecydowałam się na dystans 76 km z przewyższeniem prawie 2500 m. Można się zastanawiać, jak organizacyjnie opanować tyle ludzi, tyle dystansów, zabezpieczyć trasy, ustawić starty tak, by uniknąć logistycznych niespodzianek – te i wiele innych pytań można sobie zadawać przed startem. Odpowiedź jest jedna – da się! W ekipie organizacyjnej zgodnie z dostępnymi informacjami było ponad 1000 osób, z czego część to wolontariusze - grono ludzi, którzy (co widać było gołym okiem) widzą sens w tym co robią i nikogo nie muszą do tego przekonywać. Miejscowość Bad Goisern, gdzie startowała większość dystansów i gdzie mieściła się meta, zamieniła się w absolutnie genialny Bike Town, z którego aż nie chciało się wyjeżdżać.

My dojechaliśmy na miejsce w czwartek, a w piątek wybraliśmy się na rowerowe zwiedzanie, które pozwoliło nam powoli przygotować się mentalnie na to, co będzie się działo w sobotę. Widok szczytów, stromych podjazdów i liczby jakie mieliśmy w głowie na pewno podkręcały adrenalinę. Moi towarzysze wybrali dystans 120 km i 4000 przewyższenia, więc to moje 76 km zdawało się być zaledwie „wycieczką” – dlatego też byłam najbardziej spokojną i pewną siebie osobą z ekipy… A tak poważnie, widząc w piątek pierwszy podjazd jaki mnie czeka, zaczęłam się zastanawiać nad słusznością tego startu, ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B.

opis

Sobota. Chłopaki udali się na swój start, który był we wspomnianym wcześniej Bad Goisern, ja zostałam w Obertraun, gdzie się zatrzymaliśmy i gdzie był start mojego dystansu. Już od samego rana było bardzo gorąco, na niebie nie było widać ani jednej chmurki, więc było pewne, że będzie upalnie, co na pewno podniesie poziom trudności tras. Pozostało więc zrobić użytek z kremu z mocnym filtrem i pojechać na start. Na moim dystansie odbywał się też maraton z serii UCI, więc już na starcie, robiło mi się słabo, kiedy tak stojąc w sektorze obok tych dziewczyn myślałam jaki to wysoki poziom (panowie w tej samej klasyfikacji startowali na dystansie 120 km).

opis

3…2…1… Start! Cholera… co ten mój rower tak wolno jedzie? Standardowe slow motion na początek w moim wykonaniu, ale już zdążyłam do tego przywyknąć. Pierwsze kilometry poprowadzone były po interwałowych ścieżkach w pobliskim lesie, gdzie zataczając pętelkę wracaliśmy w okolice startu, po czym rozpoczynała się ok. 10 km dojazdówka do pierwszego słusznego podjazdu. Te kilometry zleciały tak szybko, że nawet nie zdążyłam jeszcze wtedy spanikować, jechałam w 4 osobowej grupie z dziewczynami z Niemiec, dzięki temu pokonałam je na pewno znacznie szybciej niż bym się tego spodziewała. Po drodze zaliczamy efektowny przejazd korytarzem pewnego budynku (takie hece!) i dojeżdżamy do Hallstatt, gdzie zaczyna się pierwszy podjazd – niekończące się serpentyny na Salzberg (ponad 1100m n.p.m.). Wczoraj, wjechaliśmy może 1/15 tego podjazdu i prawie wyplułam płuca, więc byłam pewna, że będzie 1:0 dla Salza na dzień dobry, ale jadę. Mijam pierwszą agrafkę, drugą, trzecią i kolejne, im dalej tym ciężej, ale myślę sobie: „ok, jeszcze jedna i schodzę, podejdę”, jednak za zakrętem okazuje się, że „o, następna nie jest bardziej stroma, to wjadę jeszcze jedną” i kolejną… I tak wjechałam prawie do końca! Niestety smaczek na koniec w postaci asfaltu z nachyleniem ok. 30 % już mnie pokonał (hm… zastanawiam się, czy ktoś w ogóle to wjechał?). Podchodząc tak po tym asfalcie, przechodzę przez Fun Zone – siedzą ludzie, „wodzirej” czyta do mikrofonu imiona mijających ich zawodników, a ci dostają mocny doping od tej szalonej grupy. Męczę się, ale widok tych ludzi i ich krzyki powodują, że zaczynam się uśmiechać jak głupi do sera i w mgnieniu oka baterie naładowane. No to jedziemy dalej. Jak to na Alpy przystało, najpierw długo w górę, to teraz długo w dół. Szuter. Jak ja nienawidzę szutrowych zjazdów, jest szybko, bardzo szybko, niestety na takich zjazdach jeden mały błąd może skończyć się bardzo źle – nieprzyzwyczajona do takiego podłoża, nie musiałam długo czekać na pierwsze niespodzianki i brak panowania nad rowerem, który zamiast stabilnie zjeżdżać zaczyna pływać po tych kamyczkach. Na szczęście zachowując zimną krew, szybko poskromiłam swoją ułańską fantazję i postanowiłam pozostać w strefie komfortu.

opis

Na dole zjazdu uzupełniam bidon na bufecie (zimna woda wylewana na głowę zdecydowanie pomaga pokonać upał) i zaczynamy kolejny podjazd. Druga runda to wjazd na Roßalm (1500m n.p.m.), tu już nie ma serpentyn - jest za to długi, szutrowy podjazd, który się nie kończy. Alpejska droga do nieba - choć zdecydowanie samopoczucie mocno odbiega od tego anielskiego. Zaczynają mnie już wyprzedzać panowie z mojego dystansu (startowali 30 min po kobietach); strasznie to dołujące, kiedy wydaje się, że tak dobrze idzie, a tu nagle mija cię jeden, drugi, trzeci, setny… Na tym podjeździe przypomniały mi się słowa Izy, która powtarza sobie w takich momentach: „jedź, odpoczniesz na mecie”- pomaga, choć może nie dodaje siły, na pewno działa na podświadomość. Są też inne sposoby motywowania – jako, iż jadę wolniej niż panowie, mam trochę czasu poobserwować coś więcej niż tylko widoki pięknych gór. Kilometry mijają, a końca nie widać. W pewnym momencie, już mocno powątpiewająca, zerkam na kolejnego wyprzedzającego mnie zawodnika, który ma bardzo wymowny napis na spodenkach - „shut up and ride!”. Roześmiałam się tylko i powiedziałam pod nosem: „no to jadę”. Jakoś udało się pokonać te mordercze kilometry w pełnym słońcu (a na takiej wysokości grzało mocno!). Zgodnie z zasadą, rozpoczęło się „długo w dół”. Na tym zjeździe miałam okazję śledzić kilku zawodników, którzy dosłownie mignęli mi na kilka sekund i tyle ich widziałam. Ech… jak to niedawno napisała Mamba: „nie zjeżdżaj szybciej, niż Twój Anioł potrafi lecieć” – ich Anioły najwyraźniej trenowały loty równie intensywnie, co oni zjazdy.

opis

Wszystko, co dobre, szybko się kończy, został więc ostatni długi podjazd, tym razem już „tylko” na ponad 1200m. Ostatni, pojawiały się więc myśli, że to prawie koniec, jeszcze tylko jeden i już będzie „prawie płasko”. Te kilometry były bardziej towarzyskie niż poprzednie dwa podjazdy, może dlatego, że nie tylko ja miałam już serdecznie dosyć i jakoś tak od czasu do czasu można było z kimś pogadać, jadąc obok siebie. Minął mnie nawet jakiś Polak, który widząc moje „POL” na numerze startowym rzucił tylko „dawaj, dawaj (…) nie martw się, rok temu też umarłem”. Ech… aż tak było widać, że ledwo żyję? Najwidoczniej. Po 50 kilometrze dalsza część trasy była już „mniej wymagająca”, ostatnie 26 km było raczej szybkimi kilometrami z coraz większą ilością stref kibica. Stojący na poboczach ludzie dodają niesamowitej energii! Z ich wyczekiwania z aparatami i kamerami można było wywnioskować, że pewnie część z nich czeka na „swojego zawodnika”, by jeszcze głośniej wykrzyczeć jego imię. Kilka km obok jeziora, trochę lasu, trochę asfaltowych zjazdów i docieram do Bad Goisern. Meta. Umarłam. Straszne zmęczenie przeplatane przyjemnym wyrzutem endorfiny.

opis

Miasteczko oczywiście tętni życiem, spiker wyczytuje nazwiska przejeżdżających metę zawodników, szum, brawa, kołatki, szaleństwo! Na mecie jest już bardzo dużo osób, którzy dojechali przede mną, wszyscy mocno zmęczeni, ale szczęśliwi. Później dojeżdżają chłopaki po 120 km, miny bezcenne! Wszyscy dojechaliśmy w jednym kawałku, bezpiecznie do mety.

Ciężko opisać klimat jaki tam panował, gdzie nie popatrzyłam, to ktoś komuś albo przybijał piątkę, albo opowiadał z iskrami w oczach fragmenty z trasy. Jednak moim zdaniem najbardziej genialne momenty miały miejsce kilka godzin później, kiedy na metę wjeżdżali zawodnicy z dystansu 200 km. Krzyk, płacz, czekająca na mecie rodzina, znajomi, koledzy, koleżanki z teamów, gratulacje, niedowierzanie, ogromna radość – to co dziś zrobili to jest COŚ, trudno więc było ukryć emocje. Taki widok powoduje, że „chce się chcieć”.

opis

Ta impreza pokazuje, jak bardzo warto mieć pasję, obrać sobie jakiś cel do wykonania, być może szalony, ekstremalnie trudny, może dla kogoś te 20 km było takim właśnie wyzwaniem jak dla innych 200 km. Warto jednak pamiętać, że ludzkie granice są bardzo płynne… jak ktoś kiedyś powiedział - to głowa wydaje rozkazy, serce wybija rytm, nogi tylko wykonują twoje polecenia.

Podsumowanie? Genialna trasa, nieziemski klimat, tysiące pozytywnych ludzi, emocje, piękne widoki, natura, doskonała organizacja. Ja na pewno wrócę tam za rok!

opis

• Foty od Salzkammergut Trophy i Tomka Dąbrowskiego z Xbox Bike Team

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.